Antoni Orzech
273. PIELGRZYMKA
WARSZAWSKA
Audycja radiowa w
j. szwedzkim
PANI JÓZEFA
W MEDZJUGORJI
Antoni Orzech
273.
PIELGRZYMKA WARSZAWSKA
Na
pielgrzymkę warszawską wybierałem się od 20 lat, ale zawsze
wyrastały jakieś niepokonane przeszkody. Przez 10 lat nie
wpuszczano mnie do Polski a gdy pierwszy raz odwiedzałem
ojczyznę, to przede wszystkim rodzinę i przyjaciół. Ubiegłego
roku był Ojciec Święty a w tym roku ja byłem ojcem …
chrzestnym i gdy przyjechałem do Lundu
zostało 3 dni do wyjścia pielgrzymki. Przez jeden dzień
męczyłem się ze zwariowanym pomysłem, aby wrócić z powrotem
do Warszawy, następnego dnia załatwiłem wizę,
bilet,
pakowanie i o wpół do dwunastej w nocy, pytałem celnika na
warszawskim lotnisku czy nie wie, pod którym kościołem
zostawia się bagaż? Rano byłem już jednym z nich.
Cała
Warszawa emigruje spod kościoła św. Anny i kolumny Zygmunta
(Szwed!). Na chodnikach tłumy żegnających. Idę z siedemnastką
czyli 13 tysiącami studentów. Dzień wcześniej wyszło 8
tysięcy gimnazjalistów, idą też grupy dominikańskie.
Podobnie z innych miast, razem ponad 145 tysięcy ludzi czyli
współczesne pospolite ruszenie. Trwa ono nieprzerwanie od r.
1711. Zmieniali się królowie, okupanci, Polska upadała, ale
co roku ruszaliśmy w tym samym kierunku.
Idąc przez miasto
pozdrawiamy warszawiaków, każdą dzielnicę, osobno, każdy
dom, balkon. "Będziemy się modlić za was na Jasnej Górze" -
woła nasz przewodnik do robotników fabryki opon. Las tysięcy
rąk, znaki zwycięstwa i łzy. Na początku obcy jest mi ten
entuzjazm i wzruszenie, upłynie kilka dni zanim trochę
odtaję.
Siedemnastka dzieli się na kilkusetosobowe grupy, każda ma
swojego przewodnika księdza oraz świeckiego, swój znak czyli
krzyż w kolorach od których pochodzi nazwa (np.
żółto-biała), swoje mikrofony, głośniki, chórki z
instrumentami, lekarzy, dzieci, inwalidów oraz ludzi
wyjątkowych. W naszej grupie należy do nich 74-letni
staruszek i brat, który przez całą drogę niósł wiadro pełne
zupy, kawy czy wody
i częstował. Każda grupa ma również swój
odrębny styl, na który składa się setki rzeczy ważnych i
drobiazgów.
Dzień
zaczynamy o 4 rano (czasem o 2 lub 3), czymś co przypomina
koniec świata: waleniem w pokrywy od kotłów, tłuką się
kołatki, a od stanu wojennego wyją milicyjne syreny.
Pierwszego dnia przeraziło mnie to, szóstego przespałem.
Dopiero rano widać kolorowe miasto kilku tysięcy namiotów na
polach, podwórkach, w ogrodach, za chwilę zaroi się wśród
nich i miasto zniknie, to znaczy niezupełnie; wyruszając
żegnamy tych, którzy zaspali, niektóre namioty zasunięte
jeszcze na dwa spusty, będą nas doganiać być może cały
dzień.
Startujemy
z pieśnią "Kiedy ranne wstają zorze " i "Godzinkami"
modlitwą naszych babć, dziś śpiewaną przez tysiące młodych.
Pielgrzymka
w ruchu, oprócz wspólnej modlitwy to konferencje
i śpiew a wszystko na zmianę i bez przerwy niezależnie od
pogody (deszcz czy upał), pory dnia a przede wszystkim
niezależnie od tumanów kurzu, naszego humoru
i zmęczenia.
Modlitwą
codzienną jest różaniec. Każdą cząstkę poprzedza rzeka
gorących intencji: za mego ojca, aby przestał pić, za
Tadeusza
by zerwał z nałogiem narkomanii, za duszę
Stanisława, który rok temu szedł razem z nami, Matuchno
Kochana, daj abym nie była samotna, czy po prostu: bracia i
siostry módlcie się za mnie. Modlimy się przyklękając przed
każdym kościołem, na miejscach straceń, śmierci
zastrzelonych pielgrzymów i powstańców, żołnierzy Hubala,
modlimy się
za gospodarzy, za wsie, miasteczka, modlimy się
bez przerwy.
Na
piachach za Pilica ma miejsce nasza Droga Krzyżowa. I
codzienna msza święta całej siedemnastki; ewangelia w
językach większych grup
z zagranicy, francuskim (ponad 1000
pielgrzym6w), włoskim, niemieckim, węgierskim, komunia i
wspólny śpiew, są to chwile w kt6rych Duch Święty jest
widzialny.
Konferencje - trzy, cztery dziennie. Tematem głównym
tegorocznej pielgrzymki była miłość. Nie sposób nawet
wymienić wszystkich kilkudziesięciu odczytów. Grupa MAITRI
mówiła o pomocy matce Teresie z Kalkuty. Brat Artur z USA
zwierzał się, dlaczego nosi ogromny i ciężki krzyż po
świecie. Ojciec Guy z Belgii opowiadał o Dawidzie i Mojżeszu
tak, jakby żyli dziś wśród nas. Brat, przed dwoma dniami
wypuszczony
z więzienia, głosił rozsądną miłość
nieprzyjaciół. Inny, w czwartym dniu wolności, mówił o
wyznawaniu wiary przez lata za kratami. Pozostałe tematy: o
solidarności z Bogiem i ludźmi, rocznica Powstania
Warszawskiego, o miłości praktycznej w życiu społecznym,
Polska a pokój na świecie, jeden dzień poświęcony był
obronie życia nienarodzonych - bardzo konkretnie informowano
o działaniu telefonów zaufania i grupach pomocy samotnym
matkom, prowadził lekarz specjalista. Tematem innego dnia
był kościół na Litwie "za który jesteśmy odpowiedzialni jak
matka chrzestna za dziecko, które trzymała do chrztu"
(królowa Jadwiga). Twórcy kultury czytali swoje utwory.
Ojciec przewodnik codziennie głosił: prelekcje "duchowe".
Każdą konferencję kończyły pytania i dyskusje aż czasem
brakło drogi. Było to prawdziwe dziesięć dni wolnej Polski.
Pielgrzymka jednak przede wszystkim śpiewa. Pieśń towarzyszy
każdej chwili; budzeniu się i zasypianiu (Apel Jasnogórski),
mijanym wioskom i powitaniu gospodarzy, śpiewamy dzieciom
umorusanym czy też w strojach ludowych lub od pierwszej
komunii, które nieśmiało machają rączkami, bo tylu ludzi
nigdy w życiu nie widziały (przejście wszystkich grup trwało
ponad 3 godziny). Pieśni pochodzą dosłownie z całego świata:
murzyńskie, amerykańskie, żydowskie, francuskie, włoskie
i
własne, stare i nowe, wesołe i poważne, ulubione i mniej.
Niezapomniany jest obraz na prostej drodze wśród pól, gdzie
słychać kilka grup śpiewających równocześnie, co innego, a
czasem i w różnych językach. Każdy znajdzie swoją pieśń; czy
będzie to wiersz Słowackiego "Nigdy z królami" a może w
ostatni dzień na przeprosinowej górce
("O Boże, o Boże Panie
mój, nie pamiętaj, że czasem było źle … ") gdzie wszyscy
proszą o wzajemne przebaczenie.
Kilkakrotnie użyłem słowa "siostra", "brat", bo tak
tytułują się pielgrzymi. Z początku wydawało mi się to
sztuczne i doszło nawet do zabawnego nieporozumienia z
pierwszym spotkanym bratem-kierowcą,
który
o północy
odbierał mój plecak w Warszawie. Gdy dowiedział się, że
jestem z zagranicy mówi: -Ja odwiedzę brata w Szwecji. -To
pan ma brata w Szwecji ? - pytam zdziwiony. Wkrótce jednak
ta forma jest najnaturalniejsza, tym bardziej, że można
zwracać się do każdego
i zawsze a często jest to konieczne
np. gdy tropik sióstr-sąsiadek wypada w samym środku twojego
namiotu a siostry pierwszy raz
w życiu rozbijają namiot i
nie przewidziały. W ten sposób powstają trwałe przyjaźnie.
Każdego roku na pielgrzymce odbywają się śluby par, które tu
się spotkały i tak byliśmy świadkami małżeństwa Polki
z
Francuzem a druga para, polska, wydała przyjęcie weselne dla
tysiąca osób; na papierowe serwetki leżące na trawie podano
po jajku na twardo i kromce chleba.
PRÓBA I
DAR
Pielgrzymka jest próbą, każdego w inny sposób. Już
pierwszego dnia zrozumiałem, że to nie są żarty. Natomiast
po dniu, w którym przeszliśmy prawie 50 km i gdy później w
nocy nie mogłem znaleźć swojego plecaka, nie mówiąc już o
miejscu na namiot ( w ciemnościach rozbiliśmy się na polu
trawy dla krów), gdy bez jedzenia (nie ma mowy
o
przygotowaniu) padasz, zacząłem zastanawiać się czy to
aby nie
przesada. Ale widziałem mdlejących i tych którym krew
płynęła z nosa. Pomagałem nie mogącym dojść (niektórych
podwożą specjalne samochody). A wieczorem, na ławce
sanitarnej siedzą z nogami w bąblach i ranach.
Ale "… nikt
nie dba, czy jadł, czy spał, czy jest chory, czy upał, czy
zimno - tylko pada podnosi się i idzie … "
(Reymont o
warszawskiej pielgrzymce w roku 1894).
Szybko
zauważasz, że jeśli nie masz co jeść, to ktoś cię
poczęstuje, jeśli jesteś sam, to ktoś do ciebie podejdzie.
Przekonujesz się, że tam panują inne prawa niż
zapobiegliwość, zdobywanie, zadbanie.
Tam panuje prawo DARU.
Jeżeli nie boisz się nie mieć - zostaniesz obdarowany i to
na wielu płaszczyznach, nie tylko tej przyziemnej.
Pielgrzymka jest zaprzeczeniem tego, za czym ubiegamy się na
codzień: wygód, porządku, pewności, ponieważ opiera się na
prawie daru. Dlatego na pielgrzymce ludzie otrzymują dar
odwagi i wytrwałości,
dar prawdy i wolności, dar zrozumienia
wielu spraw, z którymi borykali się przez lata. Ale przede
wszystkim otrzymują dar miłości
we wszystkich jej barwach;
od uczucia, które wyciska łzy, przez zrozumienie, że Ona i
tylko Ona jest sensem naszego życia, aż do widzenia Jej i
dotknięcia. A dzieje się to wbrew temu co dookoła, bo
widzisz tysiące nóg, pleców, kurz, wysiłek, brud, zmęczenie,
w tak niecodziennych warunkach jesteś obdarowany ponad
miarę.
- brat Antoni
Pani
Józefa w Medziugorji
O, jak tam było pięknie!
-mówi
pani Józefa. Czułam się tak lekko, jakby mi skrzydła
wyrosły.
A najpiękniejsze to było spotkanie z Witką, która
widzi Matkę Boską. Witka wyszła przed swój dom i mówiła do
nas. Jest taka radosna i mocna.
W miejscu, które się nazywa
"Oazą", spotkaliśmy młodych narkomanów. Dwóch z nich
opowiedziało nam historię swojego życia. Pod kierunkiem
sióstr, wychodzą z nałogu. Pracują i modlą się. No i mają
przykład. Każdy nowo przybyły otrzymuje "anioła stróża",
który już opanował swój nałóg i teraz ma pomagać we
wszystkim nowicjuszowi.
A jak tam cudnie śpiewają i jak
gorąco się modlą. Codziennie jechaliśmy w nowe miejsce, do
innego kościoła, by słuchać przepięknych nauk. Nie wiedziałam,
że tam Kościół był tak strasznie prześladowany. Tego
wszystkiego się nie da opowiedzieć, tam trzeba samemu
pojechać.
Gdy wracaliśmy do Szwecji jedna z pań opowiedziała
nam w autobusie takie zdarzenie: W Medziugorji, z koleżanką
wchodziłyśmy na górę Kryżową
i spotykamy pastuszka, który
pasie owce.
-Kolko sat? (Która godzina?)
-pyta chłopiec. Był
taki biedny, że zrobiło mi się go żal i przyszło mi na myśl,
by podarować mu zegarek. Ale przecież ten zegarek to wielka
pamiątka i jest mi bardzo potrzebny, pomyślałam. I wtedy
widzę, jak moja koleżanka zdejmuje z ręki swój zegarek i
oddaje go chłopcu.
Gdy słuchałam tego opowiadania
- mówi
dalej pani Józefa - przypomniało mi się jak ja z moją siostrą zbierałam kwiatki w Zakopanem.
Sprzedawałyśmy je potem gościom, którzy przyjeżdżali w góry.
Raz jeden pan zatrzymał się, wziął bukiecik od mojej
siostry, położył na dłoni dwie monety i pyta się jej: który
pieniążek wolisz, ten czerwony czy ten biały? A siostra
mówi: oba. Jaka radość była u nas w domu. Mama wychowywała
nas dziewięcioro, sama. Wychodziła rano do prania u różnych
gospodarzy i wracała wieczorem. Zarabiała 2 złote dziennie a
to starczało na bochenek chleba, taki duży, podłużny,
trochę cukru i smalcu. Chodziliśmy zawsze głodni. Czasem
mama wracała późno w nocy i budziła nas żebyśmy zjedli co
ciepłego.
Gdy skończylam cztery lata
zostałam oddana na służbę do gospodarza w innej wsi, daleko
od Zakopanego.
Bawiłam tam dzieci, pasłam
gęsi i krowy. Zdarzało się, że zasypiałam na stojąco, gęsi
lazły w szkodę i raz gajowy wziął je w zastaw. Gospodarz
zapłacił po złotówce wykupu za każdą gęś a ja dostałam lanie.
Tam też byłam głodna, bo
jadano z jednej miski i nie wolno było rozlewać. Jadłam
bardzo powoli a zaczynałam zawsze ostatnia.
Gdy gospodyni dawała mi miskę
z okruchami i mlekiem, żebym wyniosła psu, po drodze sama to
wypijałam a biedny pies wył z głodu.
Panna Józefa. Zdjęcie z
Niemiec.
-Jakiesi wos niescęście ceko,
bo straśnie pies wyje- mówili sąsiedzi- abo sie zapali, abo
fto umre.
Spałam na sienniku przy piecu.
W nocy zbierało się tam mnóstwo robactwa. Myłam się w
potoku, nawet w zimie. Strzygłam się też sama. Ubranie
miałam tak podarte, że sąsiedzi, z litości, podarowali mi
jakąś spódnicę. Byłam tam cztery lata. Raz przyszedł mój
dziadek, by zobaczyć jak mi się żyje. Gospodarz naskarżył na
mnie i znów dostałam lanie. Jednego dnia gdy myłam włosy w
potoku, zobaczyłam w wodzie Matkę Boską z dzieciątkiem.
Odwracam się i widzę moją mamę. Z niemowlęciem na ręku szła
przez cały dzień. Gdy zobaczyła jak wyglądam, rozpłakała się
i wzięła mnie z powrotem do domu.
Miałam osiem lat i zostałam
oddana do zakładu dla sierot, który był w Zakopanem na ulicy
Kościeliskiej, tuż przy starym kościele. Prowadziły go siostry
Felicjanki. Za to, że mieszkałyśmy tam z moją siostrą i za
wyżywienie dla rodzeństwa, mama prała przez dwa tygodnie w
miesiącu. W zakładzie było czysto i ciągle czegoś żeśmy się
uczyły. Takich jasełek jak nasze nie widziałam już potem
nigdy w życiu. Były tam dzieci z całej Polski, niektóre z
nich chore na gruźlicę. Tam też był głód. Siostry chodziły
po prośbie a ponieważ byłam silna, szłam razem z zakonnicą i
niosłam koszyk. Gdy poszłyśmy do szkoły, pani miała z nami
kłopot, bo chociaż i ona, i inne uczennice przynosiły nam
kanapki, to było tego za mało i kradłyśmy
śniadanie wszystkim
dzieciom, bo ciągle byłyśmy głodne.
Po sześciu latach u sióstr
zaczęłam sama pracować w różnych pensjonatach. Jednego dnia,
gdy wracałam z odległej wsi, widzę moich sąsiadów jadących
na wozach:
-Józia, uciekaj z nami! wołają. Wojna! W
Zakopanem Niemcy zabijają ludzi! Najpierw pojechaliśmy do
Krakowa a stamtąd dalej na wschód. Jechaliśmy razem z
wojskiem polskim i trzeba było się chować przed nalotami.
Tak dotarliśmy aż pod Kijów, ale padły nam konie i wróciliśmy
już na piechotę.
Podczas wojny chodziłam przez góry na
Słowację, gdzie pracowałam i stamtąd przenosiłam konserwy i
buty, bo u nas tego brakowało. Jednej zimy zabłądziłam i
gdyby nie przypadkowo spotkany leśniczy, to bym zamarzła na
śmierć. W końcu mnie złapano i pojechałam na roboty do
Niemiec. Pracowałam u farmera. Gospodarze kazali mówić do
siebie "tato" i "mamo". Dobrze mi tam było, bo wszystko
umiałam zrobić. Tylko gospodyni zamykała mnie wieczorem w
pokoju z kratami w oknach, abym się nie spotykała z
Polakami. Miała dwóch synów, którzy byli na wojnie i chciała,
żebym wyszła za którego z nich za mąż, ale mnie się oni nie
podobali.
Panie Antoni, alem się
rozgadała. A wszystko przez ten zegarek, który mi
przypomniał bukieciki kwiatów, com je, jako mała
dziewczynka, sprzedawała w Zakopanem.
|