Torgny
Lindgren PRAWDZIWA MIŁOŚĆ
w "Merabs skönhet"
Norstedts 1987
Torgny Lindgren, PRAWDZIWA
MIŁOŚĆ
Sanatorium w Hällnäs, 25
sierpień 1941
Mój Bracie
Siadam by napisać do Ciebie
list, mam przed sobą całe popołudnie więc wybacz jeśli
będzie zbyt długi, wiesz jak mnie trudno cokolwiek
przewidzieć. Twoje listy są krótkie
jak przebłyski słońca w zimie, domyślam się, że masz mocne
płuca i nie wiesz co to gorączka, dlatego obcy ci odpoczynek
i spokój. Ale ty też masz gorączkę tylko na swój sposób.
Moje plamy i gruczoły bez
zmian.
Elna i Anna umarły. I Arne
odszedł do Bränntjärn, będzie już chyba miesiąc temu,
chociaż wydawało się, że był na dobrej drodze, zabliźniło
się i miał nadzieję, że w jesieni wróci do domu. Ale
zapalenie wróciło i muszę Ci
opowiedzieć jak to się stało, bo nie jestem zupełnie bez
winy, zapalenie wróciło i po tygodniu odszedł, nie było mu
ciężko, chociaż bardzo się bal. Miał 31 lat.
Pamiętasz go. Mały, blady,
pobudliwy i grał na gitarze.
Chodził tu z Vendlą,
która ma tylko 23 lata, urodziła się w Vindelgransele a
podobna jest do kwiatu lipy w Ristjöln, smukła, ma strasznie
ładną twarz, włosy zaplata w gruby kok, mocny nos, duże
wargi i jest wierząca.
Taki też był i Arne. To
znaczy, wierzący.
Arne i Vendla mieli zwyczaj
chodzić razem na spacer do lasu.
Vendla ma dwie plamy na lewym
płucu, ale odkąd tu przyszła jest lepiej, sama mówi, że już
nic nie czuje, tylko może jest bardziej gorąca niż przedtem.
Bardziej gorąca. Chodzili na spacer po obiedzie a za
najwyższym świerkowym zagajnikiem siadali, by odpocząć.
I ja to widziałem, widziałem
jak tam siedzą i splatają palce.
Jednego dnia pod koniec lipca,
a była to niedziela i gorąco, piekielnie gorąco, miałem
koszulę z krótkimi rękawami a pot spływał ze mnie jakbym
ścinał drzewa na wyrębie, a więc w niedzielę poszedłem za
nimi.
Szli szybciej ode mnie,
obejmował ja wpół, miała tylko bluzkę i spódnicę a ta
spódnica była jakby rozcięta z boku. Mnie się nie spieszyło,
należy oszczędzać siły i używać tylko wtedy, gdy się coś z
tego ma, dzwonki powschodziły, zerwałem stokrotkę i wpiąłem
w kieszeń koszuli.
Gdy przyszedłem na to miejsce
w lesie, oni już siedzieli, widziałem jak Arne się złości,
że nie zostawiłem ich w spokoju, Vendla poprawiała grzebień
we włosach i miała torebkę z pralinkami.
Przysiadłem się i zaczęliśmy
mówić o wojnie. Dokładnie pamiętam jak to było, świerki
pachniały w spiekocie, trawa pełna mrówek a dokoła szyi Arne
miał niebieski, jedwabny szal pod koszulą.
Teraz wezmą Rosję, powiedział
Arne. Na co im ta cała Syberia.
Odpowiedziałem, że sami nie
wiedza, zajęli Rosję nie wiadomo po co.
Ale jak się już raz wzięło,
zawsze znajdzie się sposób, żeby coś z tego mieć,
powiedziałem.
Najpierw się zabiera a sposób
znajdzie się potem.
Hitler to Bestia, powiedział
Arne. Został wypuszczony i cała ziemia patrzy na niego w
podziwie. Dostał władzę prowadzenia wojny i zwyciężania
narodów a wszyscy mieszkańcy ziemi złożą mu pokłon.
Vendla nic nie mówiła. Ja
powiedziałem, możliwe, że Hitler jest Bestią.
On czytał księgę Apokalipsy w
nocy, powiedział. Nie mógł spać. Ogień spadnie z nieba na
ziemię i wszyscy, którzy nie pokłonią się przed obrazem
Bestii będą zgładzeni, narody pójdą w niewolę a Bestia ma
kolor szkarłatny.
Kolorem Hitlera jest brąz,
powiedziałem.
Ale wewnątrz on jest
szkarłatny, powiedział Arne.
Przykucnęliśmy w trawie, był
prawdziwie niedzielny spokój, wyciągnąłem się bliżej Vendli,
wiesz te moje długie nogi, krzywy grzbiet i ręce, które
zawsze muszę mieć wolne, gdy mówię.
Niedługo napadnie i na nas,
powiedział Arne. Szwecja utonie we krwi. Vendla nic nie
mówiła, wydawało się, że nie słucha, spódniczkę podciągnęła
odrobinę powyżej kolan, raz wzięła pralinkę.
A wiec myślisz, że Hitler
będzie się nami zajmował, powiedziałem. A na co mu Szwecja.
Siedział chwilę w milczeniu i
myślał.
Przecież widzisz, powiedział
wskazując na las, gary i rzekę Vindel. Któż by nie chciał
mieć takiego kraju, powiedział.
Tak, to była prawda.
Ostrzegałem Cię na początku,
że list będzie długi. No i widzisz. Ale nas tutaj nie ruszy,
powiedziałem. Na co mu sanatorium. Arne najpierw nic nie
odpowiadał.
Będzie się nas bał jak zarazy,
powiedziałem. I wtedy Arne zaczął mówić:
Wyrznie nas tak samo jak
innych.
Zrobiło mi się żal Arnego. Ale
cóż mogłem poradzić. Hitler wyrznie nas wszystkich bez
różnicy, mówił. Boisz się zapytałem. Ty się naprawdę boisz.
Tak, powiedział. Strasznie się
boję. A najgorzej w nocy.
Powiedział też, jak Vendla mu
opowiadała, że z nią jest tak samo, chociaż teraz siedziała
cicho i nie byłem nawet pewny czy słucha, nic nie mówiła.
Pamiętasz, nigdy nie lubiłem ludzi bojaźliwych. Bojaźliwych
to ja się boję.
Czego się bać, powiedziałem.
Żyjemy jak na ostrzu noża. Na ostrzu noża, powtórzył.
Z tą chorobą, powiedziałem.
Życie może nam być wyrwane w każdej chwili. Czego się bać.
Uważasz więc, że jak się ma
gruźlicę to nie trzeba się bać Hitlera, spytał. Niełatwo
odpowiedzieć na takie pytanie więc chwilę myślałem.
Najpierw człowiek przyzwyczaja
się do strachu, mówiłem. Wchłania go jak smak wody, którą
pije codziennie. Potem przyzwyczaja się strach nazywać
strachem i wtedy on się przemienia i staje jakby pociechą.
Nie było to dokładnie tak jak myślałem. Chciałem powiedzieć
dużo lepiej, szczególnie, że Vendla słuchała. Położyła się
na plecach, w ustach miała źdźbło trawy.
Czyli strach i pociecha to
jedno i to samo, mówił Arne i słychać było, że uważa iż
wypłynąłem na zbyt głęboką wodę i że on ma nade
mną przewagę.
Jeżeli człowiek się boi, to
cały czas szuka ratunku, mówiłem. Jest jak ten, który tonie,
jakby niczego więcej nie było tylko ratunek. I wtedy życia
nie zdąży złapać. A potem powiedziałem coś, czego nigdy nie
powinienem powiedzieć :
Ja codziennie obchodzę wesele
z życiem.
To były słowa, których Arne
nie mógł znieść, za mocne były dla niego, dopadły go jak
uderzenie młota, zaczął kaszleć i tego dnia nie powiedział
już nic.
Tymczasem Vendla usiadła,
spojrzała jak gdyby dopiero teraz zobaczyła mnie naprawdę,
codziennie obchodzę wesele z życiem, kolo jej oczu pojawiły
się małe zmarszczki, patrzyła na mnie rozchylając usta a
wargami poruszała jakby chciała wchłonąć to, co powiedziałem
i była niezmiernie piękna.
Po chwili wstaliśmy i bez
słowa zaczęliśmy schodzić w dół, Vendla szła pośrodku tylko
trochę bliżej przy mnie, miedzy nią a Arnem zrobi1o się
puste miejsce. Arne pokaszliwał, kopaliśmy kamyki i
pochylając się, to ktoś zerwał źdźbło trawy, to patrzył w
chmury, udając, że nic się nie stało, tylko gorąco było
gęstsze i nie do zniesienia, mimo iż schodziliśmy w dół. Co
chwilę czułem jak biodro Vendli dotyka mojego, miękko lecz
zdecydowanie jakby uderzała we mnie wznosząc toast,
codziennie obchodzę wesele z życiem, czułem jak stawia
kroki, jak mięśnie jej boku rozluźniają się i napinają
znowu.
Gdy byliśmy w pół drogi
Vendla zaczęła mówić i pamiętam każde słowo, dokładnie jak
powiedziała:
Właściwie to nie boję się tak
jak rzeczywiście powinnam się bać. Nie dlatego, że jestem
wierząca. Nie ze względu na życie wieczne. Lecz ponieważ
wiem, że wszystko jest tymczasowe i przemijające. Nawet
nasza wiara jest zamiast czegoś innego.
I mówiła dalej:
Sami wybieramy, w co będziemy
wierzyć, czego się bać i na co mieć nadzieję.
To, w co naprawdę moglibyśmy
wierzyć jest niedostępne. Nawet nasza wiara jest tymczasowa.
Czego więc ciągle się bać,
mówiła. Dokładnie tak powiedziała, słowo w słowo.
A gdy skończyła, byłem pewny,
że ona jest najmądrzejszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek
spotkałem.
Wszystko jest tymczasowe i
przemijające a w co naprawdę warto wierzyć, niedostępne,
dlatego człowiek nie musi się bać aż tak jakby powinien.
Gdy wróciliśmy do sanatorium,
Arne natychmiast poszedł się położyć. Zrozumiał wszystko.
Kaszel ciągle się wzmagał a on już nie wstawał.
Mnie najbardziej dręczyło, że
nie powinienem mówić tego, co powiedziałem, gdy się żyje na
ostrzu noża, parę słów może skaleczyć, codziennie obchodzę
wesele z życiem.
Wieczorem poszedłem tam gdzie
Vendla ma swój pokój, nikt mnie nie widział, natychmiast
otworzyła drzwi jakby czekała.
Nie mówiliśmy nic, nie było po
co, prawie wszystko zostało powiedziane, przez chwilę
staliśmy obejmując się, jakbyśmy już kiedyś niezmiernie
długo żyli razem a teraz spotkali się znowu, ona kołysała
się, jakby któreś z nas potrzebowało pociechy.
Wszystko było oczywiste. Gdy
rozpuściła włosy wydało mi się, że cała otwiera się przede
mną, jej włosy były jak nakrycie głowy na obrazie panny
Marii, pokój leżał od strony zachodniej, promienie słońca
padały dokładnie na nią, ze wzruszenia brakło nam tchu i
zaczęliśmy kaszleć, prawdziwa miłość jest krótka i zdyszana.
Z Arnem poszło szybko, w
najbliższych dniach miał kilka krwotoków i juz nie wyszedł z
pokoju. Vendla i ja nie dowiedzieliśmy się niczego, tutaj
nigdy nic się nie wie.
Vendla ma siostrę w Avaträsk,
są ponoć tak podobne do siebie, że nie można ich odróżnić,
Prowadzi tam kawiarnię i śpiewa w domu misyjnym. Możesz
pojechać i ją zobaczyć . Wtedy będziesz wiedział.
Ostatniego dnia, bez
pozwolenia, odwiedziłem Arnego. Niewiele z niego zostało,
wiesz jak to jest. Chciał, żebym mu czytał.
To był pierwszy list św. Jana.
Przez to miłość osiąga w nas kres doskonałości, że mamy
pełną ufność na dzień sądu, ponieważ jak On jest i my
jesteśmy w tym świecie. W miłości nie ma lęku, doskonała
miłość usuwa lęk, ponieważ lęk kojarzy się z karą. Ten zaś,
kto się lęka, nie wydoskonalił się w miłości. A potem w nocy
umarł.
Musiałem ci to opisać,
ponieważ znałeś Arnego z Bränntjärn i czasem wydaje mi się,
że odpowiadam za to, co się stało, nie powinienem mówić, co
robię z życiem każdego dnia.
Chociaż on pewnie długo juz
chodził z dziurami w płucach.
Kończę, czas na kolację, chcę
to wysłać natychmiast, żeby nie leżało,
Niepokój, który mnie
prześladuje, zostanie ze mną zawsze i Vendla czeka na dole w
holu.
Ufam, że życie jest dla was
dobre, codziennie darzy was mocą i że wytrwacie.
Ja, kochający cię brat,
pozdrawiam wszystkich.
|