rzechy antoniego

 
 
 

 

 

Torgny Lindgren  WODA

 

Odra  1995 nr 12 

 

 

Piekność Merab

 

PRAWDZIWA MIŁOŚĆ

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Torgny Lindgren   WODA

 

Do Wojewódzkiej Rady Narodowej w Ume!

 

   Woda może być twarda jak kamień i tak zimna, że nie da się jej pić, albo też może być cienka i słaba, że pije się nadaremnie, jest też woda drżąca, od której można dostać dreszczy, i woda kwaśna, co ma smak potu, a niekiedy jest woda martwa, pająki idą w niej prosto na dno, jakby to było powietrze. Tak, woda jest jak ziarnka piasku na brzegu morza - niepoliczone.

Dlatego ten papier, który wysłaliście z urzędu wojewódzkiego,

z pytaniem: jak jest u nas z wodą, nadaje się tylko do wyrzucenia, wody nie ujmiesz w dwóch linijkach, kto jak ja żył siedemdziesiąt lat, ten wie tak dużo o wodzie, że zarząd wojewódzki mógłby utonąć w tej wiedzy.

   Dlatego nie powiem wszystkiego.

Sprowadziliśmy się do Klappmyrliden kupując gospodarstwo od Izaaka Grundstroma, który miał sześciowo dzieci i było mu za ciasno, Teresa i ja, chociaż już piąty rok po ślubie, nie mieliśmy dzieci, Izaak Grundstrom przeprowadzał się do Bjurtrask, gdzie dostał pracę w tartaku i właśnie wtedy zostaliśmy oszukani na wodzie.

   Byliśmy tam w marcu, obejrzeliśmy dom i pytamy: a jak jest z wodą.

   W porządku, powiedział Izaak Grundstrom. Wodę mieliśmy zawsze.

   Poszliśmy do studni wydeptaną w śniegu ścieżką za drewutnią, spuścił wiadro, a było dosyć głęboko, dwadzieścia pięć stóp, powiedział, usłyszeliśmy, jakk wiadro uderzyło o wodę, potrząsnął łańcuchem, żeby się napełniło, a potem wyciągnął je na wierzch, woda była czysta, chociaż trochę żółtawa. Wziąłem czerpak i spróbowałem.

   Dobra, powiedziałem. Tylko czuć ją dymem. I ma smak powietrza. Można powiedzieć, że przypomina wodę z rzeki.

   Wtedy on wziął czerpak i wypił.

   Ten smak to od skały, powiedział. Czuć, że to woda ze studni.

Tak, powiedziałem. Albo z rzeki.

   Nie, powiedział. Studzienna.

   Chociaż dlaczego mielibyśmy się sprzeczać o wodę, tak czy owak

to jednak jest woda, więc powiedziałem:

   Gdy dwóch pije wodę, każdemu smakuje inaczej.

   Tu, w Klappmyrliden, nikt nigdy nie narzekał na wodę, powiedział.

   Z wodą to jak z przyzwyczajeniem, powiedziałem. Kiedy się ją piło przez jakiś czas, ciało jest nią tak wypełnione, że już nie czuje się smaku.

   I kupiliśmy Klappmyrliden.

   Ale już pierwszej zimy, na Gromniczną, studnia była pusta.

   Spytaliśmy sąsiadów: jak to możliwe, żeby studnia wyschła.

W ubiegłym roku byliśmy tu, żeby się rozejrzeć, i woda była. Izaak Grundstróm mówił, że nigdy nie wysycha.

   Ta studnia wysycha każdej zimy, powiedzieli sąsiedzi. A także

w niektóre suche lata.

   I jeszcze powiedzieli:

   Izaak Grundstrom dlatego się stąd wyprowadził. To przez wodę.

   Przecież w ubiegłym roku woda była, powiedziałem.

   Ależ skądże, powiedzieli. Izaak Grundstrom przewidział, że będziecie pytać o wodę.

Przed waszym przyjściem napełnili studnię, topili śnieg w garnku

do prania, przez trzy dni pracował i nosząc do studni wodę w wiadrach, Izaak, Agda i wszystkie sześcioro dzieci.

   Napełnili studnię wodą ze śniegu, spytałem.

   Tak.

   A więc zostaliśmy oszukani.

   Chociaż ja rozumiałem Izaaka Grundstroma; nie dałoby się sprzedać Klappmyrliden, gdyby powiedział: Jeśli chodzi o studnię, to ona wysycha w lutym, konieczność zmusiła go do sprzedania.

   A my jakoś damy sobie radę, jest nas tylko dwoje, ja i Teresa.   

   Zacząłem od żródła w Klappar, które leży około jednego kilometra

w lesie,wodę można nosić, pomyślałem, wywierciłem otwór, porąbałem lód, ale natychmiast pokazała się ziemia, źródło było zamarznięte

do dna.

   Zostało nam topienie śniegu w garnku do prania. Woda była trochę żółtawa i miała jakby smak dymu i powietrza.

   Powiedziałem sobie: na wiosnę pogłębię studnię o kilka stóp.

   I tak też zrobiłem. Ponieważ w maju pojawiła się woda, przed dniem świętego Jana wyczerpaliśmy studnię do dna, zbiłem drabinę długą

na dwadzieścia pięć stóp, zszedłem w dół i wykopałem chyba ze dwie stropy,

Teresa pomagała miwyciągać ziemię, która zbierała się na dnie, aż

w końcu woda zaczęła płynąć, tak że prawie nie można było kopać.

   Teraz nigdy już nie będziemy bez wody, powiedziałem.

    Mieliśmy wodę całą zimę do Wielkiego Postu, kiedy to studnia znów wyschła. Topiliśmy więc śnieg, aż przed Wielkanocą studnię znów wypełniła woda rzeczna.

   To była dobra woda, przezroczysta, bez zanieczyszczeń, chociaż trochę słodkawa.

   Gdy przyszło lato, znów zacząłem kopać.

   To nie było trudne, wystarczył drąg żelazny i rydel. I jak ubiegłego lata, popłynęło tak, że stałem w wodzie, Teresa od czasu do czasu wyciągała wiadro.

   Niedługo jednak uderzyłem o skałę, prawdziwą pierwotną skałę,

wykopałem jeszcze jedną stopę i pomyślałem: a teraz koniec.

Oczyściłem kamień, że dno studni było gładkie jak podłoga w salonie, wybierałem ziemię rękami, żeby nie pozostało ani garści piasku ni gliny, kamień pod palcami był zimny jak lód, a więc gdzieś powinno być pęknięcie jak w lodzie na jeziorze,

nie miałem jednak szczęścia, gdy w końcu znalazłem szparę, woda spod stóp wyciekła i studnia w okamgnieniu stała się sucha, słychać było nawet, jak skała wciąga wodę, rozległo się cmokanie jak przy wyciąganiu korka z butelki i zostało jej tyle, co i dnia, który się skończył.

   Nie dasz rady, powiedziała Teresa. Na głębokościach nikt nie zna właściwej miary. W kopaniu.

   I zostaliśmy z niczym.

   Tego lata nie miałem więcej czasu, by kopać.

   Lato jest krótkie jak spadająca gwiazda.

   W zimie czerpaliśmy wodę ze źródła Klappar, a gdy zamarzło do dna,

topiliśmy w garnku do prania.

   Wtedy też wystrugałem nosidło dla Teresy, aby mogła brać dwa wiadra dopasowałem do jej ramion i karku, żeby jej nie gniotło

i by nie dostała ran z otarcia, dla mnie to wielkie błogosławieństwo,

powiedziała Teresa, to nosidło.

   Gdybyśmy mieli dzieci, one nosiłyby wodę.

   Nikt z nas nie powiedział tego głośno, nie mogliśmy mieć dzieci,

jarzmo bezpłodności ciężkie jest do noszenia. I ciężej było Teresie.

   Gdy przyszło lato zacząłem kopać koło drewutni, Teresa stała nad

studnią i wyciągała wiadra z ziemią, wykopałem osiemnaście stóp,

znów dotarłem do skały i ani kropli wody, żwir nie był nawet wilgotny.

   Powiedziałem do Teresy:

   To piaszczyste wzgórze jest jak pustynia Sin.

   Chociaż w Piśmie jest mowa o źródłach na wielkiej głębokości,

powiedziała Teresa.

   Tak, powiedziałem. Ale najpierw trzeba je znaleźć.

   Studnie głębokie są ukryte, powiedziała Teresa, tak jest napisane

w Piśmie.

   Ta woda doprowadzi mnie do śmierci, powiedziałem.

   To nie woda, powiedziała Teresa, to coś zupełnie innego.

   Ale w lecie znów będę kopał, powiedziałem, spróbuję trochę poniżej

starej studni, tam na pewno jest woda.

   Tak, powiedziała Teresa, w którymś miejscu musi przecież być woda.

Tylko że jest ukryta, jak to dobre wino w Kanie Galilejskiej.

   I znalazłem wodę, ogromnie dużo wody. Zacząłem kopać w pierwszym

tygodniu czerwca, a już trzeciego dnia nie dało się jej wylać wiadrem,

Teresa nie nadążała, w piasku trafiłem na żyłę wodną i mówiliśmy sobie:

   Teraz będziemy mieli wodę do końca życia, ta studnia już nigdy nie wyschnie. Dobrze, że chociaż wodę.

   A było to na głębokości zaledwie dziesięciu stóp.

   Woda potrzebuje czasu, żeby się oczyścić, z początku zawsze jest mętna, zanieczyszczona szlamem i ziemią, zaczekamy kilka dni, a potem nigdy już nie będziemy bez wody, powiedzieliśmy. Będziemy dziękować

naszemu Panu za to jedno, cośmy otrzymali: za wodę.

   Chociaż oczywiście próbowaliśmy ją pić.

   I mówiliśmy: nie, jeszcze za bardzo czuć ziemią.

   Minął tydzień, a woda ciągle nie była czysta, miała kolor żółto-brązowy, a na powierzchni połyskiwała jakby tęcza i w końcu musieliśmy sobie powiedzieć: to nie ziemią ją czuć, tylko żelazem.

   Chociaż dla bydła wystarczy, mówiliśmy.

   Ale nawet krowy  nie chciały jej pić, gdy postawiliśmy przed nimi wiadro z wodą, zaczęły głośno ryczeć i rzucać łbami, nie zostało nic innego, jak tylko zasypać nową studnię z powrotem, tego lata nie miałem już więcej czasu na kopanie, pamiętam tylko, że ocieliła się nam krowa, a ponieważ płód był martwy, położyliśmy go na dnie, i zasypałem studnię, oto co ma człowiek za cały swój trud, nad cielęciem pozostał jakby pagórek.

   Z nadejściem zimy mieliśmy nadzieję, że jednak wreszcie. Teresa już

w październiku była pewna, miała mdłości i nie chciała nic jeść, tylko solone  mięso, a ja mówiłem, że to cud, taki jak ten, gdy Mojżesz uderzył laską w skałę.

Byliśmy niespokojni i cieszyliśmy się tak, że aż pomagałem jej nosić wodę, chociaż sąsiedzi mówili: a od kiedy to jest zajęcie dla chłopa.

   Ale w grudniu poroniła, nosiła śnieg, który topiliśmy w garnku na bieliznę i coś jakby pękło jej w krzyżu.

   Chociaż szybko przyszła do siebie, zawsze była silna, gdybym nie miał Teresy, to nie wiem, co bym zrobił, niczemu bym nie podołał, z niczym bym sobie nie poradził.

   Zimą, w lutym, dowiedziałem się o studniarzu ze Strycksele, nazywał się Johan Lidstrom i wody szukał różdżką, nigdy ponoć się nie pomylił, gdy wskazał na jakieś miejsce, tam kopał, a jeśli nie było wody, nie brał zapłaty.

   Wysłałem mu wiadomość przez Andreasa Lundmarka, który przechodził przez Strycksele w drodze do Vindeln, miał powiedzieć Lidstromowi,

że nie jesteśmy całkiem zadowoleni z wody w Klappmyrliden i nie powiedzielibyśmy „nie", gdyby uznał, że znajdzie dla nas czas.

   W poniedziałek po Zielonych Świątkach przyszedł. Długi, chudy, chyba od kopania trochę zgarbiony, był nieznośnie pewny siebie, a nawet można powiedzieć, zarozumiały, robił wrażenie, jakby był lekarzem

od wody.

   Opowiedziałem mu wszystko o wodzie.

   Teraz mieszkamy tu już siódmy rok, powiedziałem. Bez wody. Chociaż ja naprawdę jej szukałem, kopałem tak, że grzbiet prawie mi się skrzywił.    Chciałem, żebyśmy się zrozumieli.

   Ty kopałeś na chybił trafił, powiedział. Chodziłeś po omacku, jak ślepy w ciemnościach.

   O nie, powiedziałem. Kopałem tak mądrze jak każdy inny. Sam możesz zobaczyć wszystkie te miejsca, w których kopałem.

   Woda to coś przedziwnego, powiedział, i jest niedocieczona. Podobnie jak nauka.

   Tak, powiedziałem. I nie da się bez niej żyć.

   Zwykli ludzie nigdy nie powinni się zabierać do szukania wody, powiedział. Ci, co nie mają odpowiedniego instynktu.

   Gdy się jest bez wody, wtedy kopie się z rozpaczy, powiedziałem.

   Kopać z rozpaczy, powiedział, nigdy się nie opłaca. Woda nie przejmuje się naszym wołaniem czy narzekaniem. Nie można jej też znaleźć przez zaskoczenie. Trzeba trafić prosto na żródlaną żyłę. Jak

na los szczęścia.

   Tak, powiedział. I to chyba jest najgorsze. Źródlana żyła jest kapryśna jak małe dziecko. Źródlana żyła jest delikatna jak sen. Ludzie tylko niszczą żyły żródlane swoim kopaniem.

   A ty, ty się nigdy nie pomyliłeś, zapytałem. Tobie zawsze się udawało.    Zawsze, powiedział. Nauczyłem się traktować wodę poważnie. Podziemne strumienie są jak żyły w ludzkim ciele.

   I dodał:

Król i sejm powinni wydać prawo dotyczące wody, by ludzie nie kopali jak bądż. Świat idzie naprzód. Jestem pewny, powiedział, jestem pewny, że prędzej czy póżniej będą zmuszeni wydać takie prawo.

   Wykopać studnię to tak samo jak urodzić dziecko. Życie i woda to jedno i to samo.

   Rzeczywiście on był dokładny i nie spieszył się przez dwa dni tylko chodził i rozglądał się dookoła. Przyglądał się trawie, brał kawałki darniny i wąchał ziemię, chodził z różdżką, a były to widełki ze świeżej brzozy, czołgał się na czworakach mając dokoła palcami, to znów położył się

na brzuchu i leżał zupełnie nieruchomo, mówił, że czasem słyszy,

jak woda bulgocze wewnątrz wzgórza, potem wbił żelazny drąg i wkładał patyki do otworu. Chciał, żebyśmy widzieli, jak ważne było szukanie wody, że to nauka i sztuka.

   W końcu, trzeciego dnia rano, powiedział:

   Jest w tym miejscu, tu będę kopał.

   Było to za drewutnią, tam gdzie rosną maliny i jest tylko sam żwir.

   Dwadzieścia stóp, powiedział. Dwadzieścia stóp, a potem będzieci mieli wodę na całe życie. I wasze dzieci też, a jeśli Bóg da, to trzecie i czwarte pokolenie.

   Z początku ja mogę kopać, powiedziałem. Tylko z wierzchu. Zanim dojdziemy do samej wody. Nie chcę uszkodzić żyły.

   Nie, powiedział. ja wykopię wszystko. Początek decyduje o końcu.

   Dobrym był studniarzem.

Nie poruszał się szybko, lecz sprawnie, siedziałem na progu drewutni

i naprawiałem grabie w przerwach podchodząc do niego, a on tymczasem jakby zapadał się pod ziemię, około jednej stopy na godzinę.

   Gdy doszedł tak głęboko, że widać było już tylko głowę,

wziąłem wiadro na łańcuchu i od czasu do czasu pomagałem mu wyciągać ziemię,

był dokładny przy kantach i kopał w kwadrat, a nie w koło.

   Powiedziałem do niego:

   Ja zawsze kopałem okrągłe studnie, a nie kwadratowe.

   Tak, powiedział. Wiem o tym. Ludzie kopią okrągłe studnie. Myślę,

że powinno się kopać okrągłe.

   Wyciągnęliśmy kilka kamieni przy pomocy urządzenia do wyrywania pniaków. I powiedziałem, że mamy szczęście, bo mogliśmy trafić na skałę. Przewidziałem to, powiedział. Tam jest skała, ale tam nigdy

nie będę kopał.

   Do soboty wieczorem wykopał siedemnaście stóp, miał pion, którym mierzył głębokość.

   W poniedziałek, powiedział, w poniedziałek dokopiemy się do wody. Wtedy zobaczysz strumień.

   Całą niedzielę nie odchodził od studni, trzymał się w pobliżu, ale nie pracował, chodził, czasem kopnął kamień, posiedział chwilę na kupie ziemi, siedział i myślał.

   Teresa powiedziała do mnie w niedzielę wieczorem: Czy on znajdzie wodę.

   Oczywiście, powiedziałem. Wygląda na to, że jest pewny.

   Nie wierzę, że znajdzie jakąkolwiek żyłę wodną, powiedziała wtedy Teresa. Jest zbyt dumny. Jest jak chodząca pycha.

   Jeśli ktoś szukał wody przez tyle lat co on, to może ma prawo

do pychy, powiedziałem.

   Myślę, że ten kto ma znależć wodę, powinien być pokorny, powiedziała Teresa. Powinno to być prawie jak miłość.

   Przypomniałem sobie, jak kopałem przez te wszystkie lata i ani kropli.   

   Nie bądż przesądna, powiedziałem. Albo jest woda, albo jej nie ma.

   I ja mu wierzę.

   W poniedziałek w południe wykopał dwadzieścia stóp. Zawołałem

do niego:

   Lidstrom, widzisz wodę.

   Niezupełnie, odpowiedział. Brakuje jeszcze jakiś cal.

   Po obiedzie, gdy zszedł do studni, dno było tak samo suche,

jak je zostawił.

   Wtedy zawołał do mnie: wykopię jeszcze z jeden rydel.

   I kopał dalej.

   Jeśli urząd wojewódzki rzeczywiście chce wiedzieć, jak u nas jest

z wodą, to on wykopał dwadzieścia pięć stóp i we wtorek, dokładnie pamiętam, bo zapisałem w kalendarzu, zawołałem do niego po raz pierwszy:

   Nie wierzę, że w tym miejscu jest woda.

   Ale on odpowiedział:

   Ja wiem na pewno, że tu jest woda. I nie myślę się poddać.

   Nie pozostało mi nic innego, jak tylko stać i wyciągać wiadro, które napełniał w studni, pod ręką czułem tylko suchy żwir. Przyszła Teresa, stanęła przy mnie, powiedziałem jej, że jest sam suchy żwir i nic więcej.

   Wtedy ona powiedziała:

   Najgorzej z tym Lidstromem. Ty i ja jakoś sobie damy radę, woda nas nie rozpieszczała. Ale ona nie zniesie takiej zniewagi.

   Nie wierzysz mu, powiedziałem, nigdy się nie pomylił, jeśli chodzi

o wodę.

   Tak, powiedziała. Ja mu wierzę. Biedaczyna.

   Nie powinien być taki pewny siebie i zarozumiały, powiedziałem.

Jeśli nawet ma szczęście do wody.

   Musimy mu coś wymyślić na pociechę, powiedziała Teresa. Może pasztet z wątroby. Tak, upiekę pasztet z wątroby.

   Dobre i to, powiedziałem, bo pieniędzy za suchą studnię nie weźmie.   

   Przybijałem ciągle nowe szczeble do drabiny.

   A pasztetu nie zjadł, nie znosił tego zapachu, powiedział.

   Kiedy wykopał trzydzieści pięć stóp, zapytałem:

   Niedługo będzie chyba skała.

   Do skały jest jeszcze dziesięć stóp, odpowiedział, a nad skałą

jest woda.

   Gdy piliśmy kawę, wyglądał na przygnębionego, nie powiedział

ani słowa i pposzedł spać natychmiast po zjedzeniu wieczornej kaszy,

a spał na strychu.

   W czwartek wieczorem, przed zejściem do studni, powiedział: To jest poważna sprawa. Są tacy, co kopią studnie na chybił trafił. Ale dla mnie to jest bardzo ważne.

   I widać było, że mówi prawdę.

   Gdy jednak zobaczyłem na linie z pionem liczbę czterdzieści dwa, zawołałem do niego: Lidstróm, to na nic, wystarczy już.

   Gdy odpowiedział, słyszałem go już niewyrażnie, studnia

na czterdzieści dwie stopy to głęboka studnia: Jeszcze jeden cal.

Albo stopę. Potem będzie woda.

   Wtedy ja zawołałem:

   Oszukujesz sam siebie. Sam siebie oszukujesz. Ten pagórek jest suchy jak pustynia Sin.

   On zawołał do mnie.

   Nie bądż taki uparty. Ty masz tylko wyciągać wiadra do góry.

   A ja odpowiedziałem:

   Nic więcej mnie ta studnia nie obchodzi. Niech diabli wezmą

tę studnię.

   Wtedy on zawołał.

   Kto się zna na wodzie. Ja czy ty.

   Potem pociągnął za łańcuch na znak, że wiadro pełne i wyciągnąłem. Ale na tym koniec, niech sobie sam wyłazi po drabinie ze swoimi wiadrami pełnymi żwiru.

   W sobotę rano, gdy przed obiadem mieliśmy pić kawę, studnia była

już głęboka na czterdzieści pięć stóp.

   Lidstrom, zawołałem. Lidstrom. Ani cala więcej. Ani kamyka.   

   Odpowiedział:

   Nie wtrącaj się. Będę kopał tak głęboko, jak mi się podoba.

   Wtedy ja zawołałem:

   Obiecałeś wykopać jeszcze trzy studnie w Norsjo tego lata.

   Tak, odpowiedział. Ale kopię tylko jedną studnię na raz.

   Myślisz, że ja nie mam nic innego do roboty, jak tylko wyciągać

te wiadra, powiedziałem. I że mam wolne całe lato.

   Kiedy będzie woda, wołał, będziesz mi wdzięczny, że się nie poddałem, gdy trzeba było wykopać jakiś cal głębiej, niż myśleliśmy.

   Słyszałem, jak on uderza i kopie nawet podczas rozmowy.

   Lidstrom, rozumiesz, co do ciebie mówię. Koniec z tym. Wyłaź natychmiast. Skończone to kopanie.

   Wtedy zawołał z głębokości studni, w której siedział, a była to chyba najgłębsza studnia w Norsjo:

   Ty mi nie będziesz rozkazywał. Będę kopał tak długo, jak mi się podoba. Mam swoją wolność.

   Jestem wolnym człowiekiem.

   A człowiek wolny kopie tak głęboko, jak chce.

   I wtedy straciłem cierpliwość, czułem, że muszę go stamtąd wyciągnąć, choćbym miał zejść w dół i wynieść po drabinie.

   Ale to jest moje wzgórze, krzyczałem. To wzgórze, w którym kopiesz.

Ja tu decyduję, czy ktoś obcy może przyjść i wykopać głęboką dziurę bez wody.

Nikt nie będzie mi rozkazywał na tym kamienistym wzgórzu.

   I ze złości tupałem w ziemię. Tupnąłem mocno prawą nogą

we wzgórze.

   I wtedy w studni zagrzmiało, słychać było, jakby deszcz uderzał

o dach stodoły, błotnista ściana nie wytrzymała, nie była przecież umocniona, odskoczyłem kilka kroków do tyłu, brzeg studni osunął się

i zawalił, nie było żadnej wilgoci, która wiązałaby żwir i sypał się jak piasek w klepsydrze, jak śnieg w zimie, gdy zasypuje ślady stóp, cała studnia znikła jakby wykopana była na wodzie, a ta z powrotem ją zalała i zostało tylko wgłębienie po studni, studni głębokiej na czterdzieści pięć stóp.

   Cóż mogłem zrobić

   Zawołałem Teresę, wyszła i staliśmy chwilę, miała łzy w oczach.

   Czy on się nie męczył, zapytała.

   To się stało tak strasznie szybko, powiedziałem. Myślę, że on nawet jeszcze stoi tam wyprostowany. Stoi wyprostowany na głębokości czterdziestu pięciu stóp.

   Chciał jak najlepiej, powiedziała. Tylko tego pragnął. Zrobić,

co można.

   Mówiłem mu, żeby wylazł, powiedziałem. Gdyby mnie posłuchał,

to by nie doszło do tego.

   Tak, powiedziała. Uparty to on był. Ale może wszyscy oni są tacy.

Ci, co kopią studnię.

   Potem musiałem pójść do Norsjo, nie wiedziałem, jak to załatwić.

   On stoi na głębokości czterdziestu pięciu stóp, powiedziałem

do pastora. Zajęłoby mi całe lato, żeby go odkopać.

   Pastor pomyślał chwilę, potem powiedział:

   Na morzu zostawia się ciała zmarłych na wieczny odpoczynek

w miejscu, na którym utonęli. Nie wyławia się ich z wody, żeby pogrzebać w poświęconej ziemi. A ten studniarz Lidstrom, który stoi wyprostowany na głębokości czterdziestu pięciu stóp, jest jak marynarz, który utonął w swoim morzu.

   Pojechałem do domu i zgarnąłem z powrotem resztę ziemi, którą Lidstrom wykopał, piasek i suchy żwir, tak że było znów równo i ładnie, posadziłem kilka krzaków malin, a Teresa uwiła wieniec z gałązek jarzębiny, i gdy po dwóch tygodniach, przyszedł pastor i odprawił pogrzeb, tak to był pogrzeb, zapytałem, czy koniecznie musi powiedzieć: z prochu powstałeś i w proch się obrócisz. Dowiedział się od pastora

w Vindeln, że Lidstrom nie miał rodziny, był samotnikiem i przeczytał

ze św. Mateusza wers o wodzie: ten, kto jednemu z tych najmniejszych poda kubek świeżej wody do picia, nie straci swojej zapłaty.

   A Teresa powiedziała do pastora:

   On twierdził, że wykopał ponad sto studni.

   Ale my zostaliśmy bez wody.

   Wiele razy mówiłem do Teresy: gdyby był chociaż jeden człowiek, któremu nie zależy na wodzie, sprzedalibyśmy to Klappmyrliden.

A tak jesteśmy związani na zawsze z Klappmyrliden.

   Teresa powiedziała, że trzeba brać każdy dzień oddzielnie,

nie potrzeba ze żródła nosić wody ani topić śniegu w garnku na bieliznę więcej, niż zużyjemy w jeden dzień. A nas jest tylko dwoje.

   Ale ja powiedziałem:

   Teresa, pomyśl o starości. Kto będzie nam nosił wodę. Kto będzie topił śnieg.

   I w tym przyznała mi rację.

   Więc znów próbowałem kopać w kilku miejscach. Chociaż wiedziałem, że to na nic. Kopałem w suchym żwirze i w morenie, każdego lata musiałem wykopać jakąś dziurę. Dla wody suchy żwir jest jak cedzidło, jak sitko albo wiadro bez dna.

   Wszyscy sąsiedzi mieli wodę. W Lakaberg i Inreliden, w Bole, Avaback i Amtrask, wszędzie mieli wodę. Dlatego żyliśmy samotnie. Ludzie wiedzą dokładnie, u kogo nie ma wody. A my nie mieliśmy ani dzieci, ani wody,

a więc.

   Byliśmy jak Klappmyrliden. A Klappmyrliden było jak pustynia Sin.

Jest w życiu taka nieuleczalna posucha.

   Minęło piętnaście lat od czasu, gdy Lidstrom był u nas, mówiliśmy nawet, że on ciągle jest z nami, to piętnaste lato było nieznośnie suche, jednego dnia stałem przy młodniku świerkowym na wschód od drewutni, stałem i ostrzyłem żerdzie do ogrodzenia. Teresa wyszła z domu i niosła koszyk z kawą, włosy przewiązała wstążką i miała fartuszek.

   Nie byliśmy już młodzi, ja miałem pięćdziesiąt osiem lat, a ona pięćdziesiąt siedem.

   Nie powiedziałbym tego nikomu. Ale urzędowi wojewódzkiemu chcę powiedzieć prawdę. Skoro Rada Narodowa pyta o wodę.

   Przestaliśmy już współżyć ze sobą tak, jak to przynależy małżonkom, nie starcza sil na wszystko, życie na Klappmyrliden nie jest lekkie.

   I to było jakby nadaremnie.

   Siedliśmy na trawie, ona upiekła słodkie ciasto i przyniosła świeżej wody w dzbanku, piłem wodę i patrzyłem na jej twarz pokrytą drobnymi zmarszczkami, miała siwe włosy i kości policzkowe ostrzejsze niż dawniej, ramiona opadły, a z tyłu na karku miała jakby wgłębienie

od nosidła. I pomyślałem: powinienem znależć czas i wystrugać nowe nosidło, takie, co leży jak szal dokoła szyi.

   Ona, jakby słysząc moje myśli, powiedziała:

   Myślałam o wodzie. Czy nie byliśmy zbyt gorliwi, jeśli chodzi o wodę. Tak, że zrobił się jakby guz na wodzie. Gdybyśmy jej ciągle nie szukali tak rozpaczliwie, to może mielibyśmy pod dostatkiem, a nawet więcej.

   Teresa zawsze była przesądna, jeśli chodzi o wodę.

   Nie powiedziałem jej tego, nic nie mówiłem, przysunąłem się do niej trochę bliżej i objąłem prawym ramieniem, ponieważ było to jednak jak zmartwienie z tą wodą, ona pochyliła ku mnie głowę, położyliśmy się

na trawie i próbowaliśmy zrobić to, czego nie robiliśmy już przez wiele lat, stało się to mimowolnie.

   W natchnieniu.

   Po chwili jednak musiałem powiedzieć: nie idzie mi. Ja już nie dam rady.

   Teresa powiedziała:

   To nic. Wiele w życiu nie zdążymy dokończyć. Chciałam tylko,

żebyś posmakował słodkiego ciasta.

   Tak, strasznie dużo tego, czego nigdy nie dokończymy.

   Jej cierpliwość jest jak błogosławieństwo.

   A potem powiedziała:

   Jestem mokra na plecach.

   Niemożliwe, powiedziałem. Tu jest sucho jak na pustyni Sin.

   Więc dotknij, powiedziała i usiadła.

   I dotknąłem ręką. Była mokra jak po deszczu. Powinieneś spróbować kopać w tym miejscu, powiedziała.

To na nic, powiedziałem. Na tym kawałku ziemi kopałem na pewno

z dziesięć razy.

   Ale jeśli ja ci mówię, powiedziała.

   Musiałem przynieść rydel a ona stała i patrzyła, jak kopię, kopałem dokładnie tam, gdzie Teresa leżała w trawie, która błyszczała jak po rosie, prawie natychmiast pojawiła się woda, nie wykopałem nawet dwóch stóp, gdy strumień gruby na pięść wypływał poza brzegi,

to było prawdziwe źródło.

   A więc tak jest u nas, jeśli chodzi o wodę, to jest dobre źródło, nie za słodkie i nie za gorzkie, nie ma smaku wody rzecznej ani skalnej, zbudowałem dokoła jakby kadź studzienną, dokończę w lecie, zrobię pokrywę, w zimie nie zamarza, więc mogę odpowiedzieć urzędowi wojewódzkiemu, że tak, mamy wodę, będziemy mieć do samej śmierci,

i zostawimy po sobie, a nazywa się: źródło Teresy.

 

-----------------------------------

Przełożył     Antoni Orzech    Odra  1995 nr 12