Torgny Lindgren WODA
Do Wojewódzkiej Rady Narodowej w Ume!
Woda może być twarda jak kamień i tak zimna,
że nie da się jej pić, albo też może być cienka i słaba, że
pije się nadaremnie, jest też woda drżąca, od której można
dostać dreszczy, i woda kwaśna, co ma smak potu, a niekiedy
jest woda martwa, pająki idą w niej prosto na dno, jakby to
było powietrze. Tak, woda jest jak ziarnka piasku na brzegu
morza - niepoliczone.
Dlatego ten papier, który wysłaliście z
urzędu wojewódzkiego,
z pytaniem: jak jest u nas z wodą,
nadaje się tylko do wyrzucenia, wody nie ujmiesz w dwóch
linijkach, kto jak ja żył siedemdziesiąt lat, ten wie tak
dużo o wodzie, że zarząd wojewódzki mógłby utonąć w tej
wiedzy.
Dlatego nie powiem wszystkiego.
Sprowadziliśmy się do Klappmyrliden kupując
gospodarstwo od Izaaka Grundstroma, który miał sześciowo
dzieci i było mu za ciasno, Teresa i ja, chociaż już piąty
rok po ślubie, nie mieliśmy dzieci, Izaak Grundstrom
przeprowadzał się do Bjurtrask, gdzie dostał pracę w tartaku
i właśnie wtedy zostaliśmy oszukani na wodzie.
Byliśmy tam w marcu, obejrzeliśmy dom i
pytamy: a jak jest z wodą.
W
porządku, powiedział Izaak Grundstrom. Wodę
mieliśmy zawsze.
Poszliśmy do studni wydeptaną w śniegu
ścieżką za drewutnią, spuścił wiadro, a było dosyć głęboko,
dwadzieścia pięć stóp, powiedział, usłyszeliśmy, jakk wiadro
uderzyło o wodę, potrząsnął łańcuchem, żeby się napełniło, a
potem wyciągnął je na wierzch, woda była czysta, chociaż
trochę żółtawa. Wziąłem czerpak i spróbowałem.
Dobra, powiedziałem. Tylko czuć ją dymem. I
ma smak powietrza. Można powiedzieć, że przypomina wodę z
rzeki.
Wtedy on wziął czerpak i wypił.
Ten smak to od skały, powiedział. Czuć, że to
woda ze studni.
Tak, powiedziałem. Albo z rzeki.
Nie, powiedział. Studzienna.
Chociaż dlaczego mielibyśmy się sprzeczać o
wodę, tak czy owak
to jednak jest woda, więc powiedziałem:
Gdy dwóch pije wodę, każdemu smakuje inaczej.
Tu, w Klappmyrliden, nikt nigdy nie narzekał
na wodę, powiedział.
Z wodą to jak z przyzwyczajeniem,
powiedziałem. Kiedy się ją piło przez jakiś czas, ciało jest
nią tak wypełnione, że już nie czuje się smaku.
I kupiliśmy
Klappmyrliden.
Ale już pierwszej zimy, na Gromniczną,
studnia była pusta.
Spytaliśmy sąsiadów: jak to możliwe, żeby
studnia wyschła.
W ubiegłym roku byliśmy tu, żeby się
rozejrzeć, i woda była. Izaak Grundstróm mówił, że nigdy nie
wysycha.
Ta studnia wysycha każdej zimy, powiedzieli
sąsiedzi. A także
w niektóre suche lata.
I jeszcze powiedzieli:
Izaak Grundstrom dlatego się stąd
wyprowadził. To przez wodę.
Przecież w ubiegłym roku woda była,
powiedziałem.
Ależ skądże, powiedzieli. Izaak Grundstrom
przewidział, że będziecie pytać o wodę.
Przed waszym przyjściem napełnili studnię,
topili śnieg w garnku
do prania, przez trzy dni pracował i
nosząc do studni wodę w wiadrach, Izaak, Agda i wszystkie
sześcioro dzieci.
Napełnili studnię wodą ze śniegu, spytałem.
Tak.
A więc zostaliśmy oszukani.
Chociaż ja rozumiałem Izaaka Grundstroma; nie
dałoby się sprzedać Klappmyrliden, gdyby powiedział: Jeśli
chodzi o studnię, to ona wysycha w lutym, konieczność
zmusiła go do sprzedania.
A my jakoś damy sobie radę, jest nas tylko
dwoje, ja i Teresa.
Zacząłem od żródła w Klappar, które leży
około jednego kilometra
w lesie,wodę można nosić,
pomyślałem, wywierciłem otwór, porąbałem lód, ale
natychmiast pokazała się ziemia, źródło było zamarznięte
do
dna.
Zostało nam topienie śniegu w garnku do
prania. Woda była trochę żółtawa i miała jakby smak dymu i
powietrza.
Powiedziałem sobie: na wiosnę pogłębię
studnię o kilka stóp.
I tak też zrobiłem. Ponieważ w maju pojawiła
się woda, przed dniem świętego Jana wyczerpaliśmy studnię do
dna, zbiłem drabinę długą
na dwadzieścia pięć stóp, zszedłem
w dół i wykopałem chyba ze dwie stropy,
Teresa pomagała miwyciągać ziemię, która
zbierała się na dnie, aż
w końcu woda zaczęła płynąć, tak że
prawie nie można było kopać.
Teraz nigdy już nie będziemy bez wody,
powiedziałem.
Mieliśmy wodę całą zimę do Wielkiego Postu,
kiedy to studnia znów wyschła. Topiliśmy więc śnieg, aż
przed Wielkanocą studnię znów wypełniła woda rzeczna.
To była dobra woda, przezroczysta, bez
zanieczyszczeń, chociaż trochę słodkawa.
Gdy przyszło lato, znów zacząłem kopać.
To nie było trudne, wystarczył drąg żelazny i
rydel. I jak ubiegłego lata, popłynęło tak, że stałem w
wodzie, Teresa od czasu do czasu wyciągała wiadro.
Niedługo jednak uderzyłem o skałę, prawdziwą
pierwotną skałę,
wykopałem jeszcze jedną stopę i pomyślałem: a
teraz koniec.
Oczyściłem kamień, że dno studni było gładkie
jak podłoga w salonie, wybierałem ziemię rękami, żeby nie
pozostało ani garści piasku ni gliny, kamień pod palcami był
zimny jak lód, a więc gdzieś powinno być pęknięcie jak w
lodzie na jeziorze,
nie miałem jednak szczęścia, gdy w końcu
znalazłem szparę, woda spod stóp wyciekła i studnia w
okamgnieniu stała się sucha, słychać było nawet, jak skała
wciąga wodę, rozległo się cmokanie jak przy wyciąganiu korka
z butelki i zostało jej tyle, co i dnia, który się skończył.
Nie dasz rady, powiedziała Teresa. Na
głębokościach nikt nie zna właściwej miary. W kopaniu.
I zostaliśmy z niczym.
Tego lata nie miałem więcej czasu, by kopać.
Lato jest
krótkie jak spadająca gwiazda.
W zimie
czerpaliśmy wodę ze źródła Klappar,
a gdy zamarzło do dna,
topiliśmy w garnku do
prania.
Wtedy też
wystrugałem nosidło dla Teresy, aby mogła brać dwa wiadra
dopasowałem do jej ramion i karku, żeby jej nie gniotło
i by nie dostała ran z
otarcia, dla mnie to wielkie błogosławieństwo,
powiedziała Teresa, to
nosidło.
Gdybyśmy
mieli dzieci, one nosiłyby wodę.
Nikt z nas
nie powiedział tego głośno, nie mogliśmy mieć dzieci,
jarzmo bezpłodności
ciężkie jest do noszenia. I ciężej było Teresie.
Gdy przyszło
lato zacząłem kopać koło drewutni, Teresa stała nad
studnią i wyciągała
wiadra z ziemią, wykopałem osiemnaście stóp,
znów dotarłem do skały i
ani kropli wody, żwir nie był nawet wilgotny.
Powiedziałem
do Teresy:
To
piaszczyste wzgórze jest jak pustynia Sin.
Chociaż w
Piśmie jest mowa o źródłach na wielkiej głębokości,
powiedziała Teresa.
Tak,
powiedziałem. Ale najpierw trzeba je znaleźć.
Studnie
głębokie są ukryte, powiedziała Teresa, tak jest napisane
w Piśmie.
Ta woda
doprowadzi mnie do śmierci, powiedziałem.
To nie woda,
powiedziała Teresa, to coś zupełnie innego.
Ale w lecie
znów będę kopał, powiedziałem, spróbuję trochę poniżej
starej studni, tam na
pewno jest woda.
Tak,
powiedziała Teresa, w którymś miejscu musi przecież być
woda.
Tylko że jest ukryta, jak
to dobre wino w Kanie Galilejskiej.
I znalazłem
wodę, ogromnie dużo wody. Zacząłem kopać w pierwszym
tygodniu
czerwca, a już trzeciego dnia nie dało się jej wylać
wiadrem,
Teresa nie
nadążała, w piasku trafiłem na żyłę wodną i mówiliśmy sobie:
Teraz będziemy mieli wodę do końca życia, ta studnia już
nigdy nie wyschnie. Dobrze, że chociaż wodę.
A
było to na głębokości zaledwie dziesięciu stóp.
Woda potrzebuje czasu, żeby się oczyścić, z początku zawsze
jest mętna, zanieczyszczona szlamem i ziemią, zaczekamy
kilka dni, a potem nigdy już nie będziemy bez wody,
powiedzieliśmy. Będziemy dziękować
naszemu Panu
za to jedno, cośmy otrzymali: za wodę.
Chociaż oczywiście próbowaliśmy ją pić.
I
mówiliśmy: nie, jeszcze za bardzo czuć ziemią.
Minął tydzień, a woda ciągle nie była czysta, miała kolor
żółto-brązowy, a na powierzchni połyskiwała jakby tęcza i w
końcu musieliśmy sobie powiedzieć: to nie ziemią ją czuć,
tylko żelazem.
Chociaż dla bydła wystarczy, mówiliśmy.
Ale nawet krowy nie chciały jej pić, gdy postawiliśmy
przed nimi wiadro z wodą, zaczęły głośno ryczeć i rzucać
łbami, nie zostało nic innego, jak tylko zasypać nową
studnię z powrotem, tego lata nie miałem już więcej czasu na
kopanie, pamiętam tylko, że ocieliła się nam krowa, a
ponieważ płód był martwy, położyliśmy go na dnie, i
zasypałem studnię, oto co ma człowiek za cały swój trud, nad
cielęciem pozostał jakby pagórek.
Z
nadejściem zimy mieliśmy nadzieję, że jednak wreszcie.
Teresa już
w październiku
była pewna, miała mdłości i nie chciała nic jeść, tylko
solone mięso, a ja mówiłem, że to cud, taki jak ten,
gdy Mojżesz uderzył laską w skałę.
Byliśmy niespokojni i cieszyliśmy się tak, że
aż pomagałem jej nosić wodę, chociaż sąsiedzi mówili: a od
kiedy to jest zajęcie dla chłopa.
Ale w grudniu poroniła, nosiła śnieg, który
topiliśmy w garnku na bieliznę i coś jakby pękło jej w
krzyżu.
Chociaż szybko przyszła do siebie, zawsze
była silna, gdybym nie miał Teresy, to nie wiem, co bym
zrobił, niczemu bym nie podołał, z niczym bym sobie nie
poradził.
Zimą, w lutym, dowiedziałem się o studniarzu
ze Strycksele, nazywał się Johan Lidstrom i wody szukał
różdżką, nigdy ponoć się nie pomylił, gdy wskazał na jakieś
miejsce, tam kopał, a jeśli nie było wody, nie brał zapłaty.
Wysłałem mu wiadomość przez Andreasa
Lundmarka, który przechodził przez Strycksele w drodze do
Vindeln, miał powiedzieć Lidstromowi,
że nie jesteśmy
całkiem zadowoleni z wody w Klappmyrliden i nie
powiedzielibyśmy „nie", gdyby uznał, że znajdzie dla nas
czas.
W poniedziałek po Zielonych Świątkach
przyszedł. Długi, chudy, chyba od kopania trochę zgarbiony,
był nieznośnie pewny siebie, a nawet można powiedzieć,
zarozumiały, robił wrażenie, jakby był lekarzem
od wody.
Opowiedziałem mu wszystko o wodzie.
Teraz mieszkamy tu już siódmy rok,
powiedziałem. Bez wody. Chociaż ja naprawdę jej szukałem,
kopałem tak, że grzbiet prawie mi się skrzywił.
Chciałem,
żebyśmy się zrozumieli.
Ty kopałeś na chybił trafił, powiedział.
Chodziłeś po omacku, jak ślepy w ciemnościach.
O nie, powiedziałem. Kopałem tak mądrze jak
każdy inny. Sam możesz zobaczyć wszystkie te miejsca, w
których kopałem.
Woda to coś przedziwnego, powiedział, i jest
niedocieczona. Podobnie jak nauka.
Tak, powiedziałem. I nie da się bez niej żyć.
Zwykli ludzie nigdy nie powinni się zabierać
do szukania wody, powiedział. Ci, co nie mają odpowiedniego
instynktu.
Gdy się jest bez wody, wtedy kopie się z
rozpaczy, powiedziałem.
Kopać z rozpaczy, powiedział, nigdy się nie
opłaca. Woda nie przejmuje się naszym wołaniem czy
narzekaniem. Nie można jej też znaleźć przez zaskoczenie.
Trzeba trafić prosto na żródlaną żyłę. Jak
na los szczęścia.
Tak, powiedział. I to chyba jest najgorsze.
Źródlana żyła jest kapryśna jak małe dziecko. Źródlana żyła
jest delikatna jak sen. Ludzie tylko niszczą żyły żródlane
swoim kopaniem.
A ty, ty się nigdy nie pomyliłeś, zapytałem.
Tobie zawsze się udawało.
Zawsze, powiedział. Nauczyłem się
traktować wodę poważnie. Podziemne strumienie są jak żyły w
ludzkim ciele.
I dodał:
Król i sejm powinni wydać prawo dotyczące
wody, by ludzie nie kopali jak bądż. Świat idzie naprzód.
Jestem pewny, powiedział, jestem pewny, że prędzej czy
póżniej będą zmuszeni wydać takie prawo.
Wykopać studnię to tak samo jak urodzić
dziecko. Życie i woda to jedno i to samo.
Rzeczywiście on był dokładny i nie spieszył
się przez dwa dni tylko chodził i rozglądał się dookoła.
Przyglądał się trawie, brał kawałki darniny i wąchał ziemię,
chodził z różdżką, a były to widełki ze świeżej brzozy,
czołgał się na czworakach mając dokoła palcami, to znów
położył się
na brzuchu i leżał zupełnie nieruchomo, mówił,
że czasem słyszy,
jak woda bulgocze wewnątrz wzgórza, potem
wbił żelazny drąg i wkładał patyki do otworu. Chciał,
żebyśmy widzieli, jak ważne było szukanie wody, że to nauka
i sztuka.
W końcu, trzeciego dnia rano, powiedział:
Jest w tym miejscu, tu będę kopał.
Było to za drewutnią, tam gdzie rosną maliny
i jest tylko sam żwir.
Dwadzieścia stóp, powiedział. Dwadzieścia
stóp, a potem będzieci mieli wodę na całe życie. I wasze
dzieci też, a jeśli Bóg da, to trzecie i czwarte pokolenie.
Z początku ja mogę kopać, powiedziałem. Tylko
z wierzchu. Zanim dojdziemy do samej wody. Nie chcę
uszkodzić żyły.
Nie, powiedział. ja wykopię wszystko.
Początek decyduje o końcu.
Dobrym był studniarzem.
Nie poruszał się szybko, lecz sprawnie,
siedziałem na progu drewutni
i naprawiałem grabie w
przerwach podchodząc do niego, a on tymczasem jakby zapadał
się pod ziemię, około jednej stopy na godzinę.
Gdy doszedł tak głęboko, że widać było już
tylko głowę,
wziąłem wiadro na łańcuchu i od czasu do
czasu pomagałem mu wyciągać ziemię,
był dokładny przy kantach i kopał w kwadrat,
a nie w koło.
Powiedziałem do niego:
Ja zawsze kopałem okrągłe studnie, a nie
kwadratowe.
Tak, powiedział. Wiem o tym. Ludzie kopią
okrągłe studnie. Myślę,
że powinno się kopać okrągłe.
Wyciągnęliśmy kilka kamieni przy pomocy
urządzenia do wyrywania pniaków. I powiedziałem, że mamy
szczęście, bo mogliśmy trafić na skałę. Przewidziałem to,
powiedział. Tam jest skała, ale tam nigdy
nie będę kopał.
Do soboty wieczorem wykopał siedemnaście
stóp, miał pion, którym mierzył głębokość.
W poniedziałek, powiedział, w poniedziałek
dokopiemy się do wody. Wtedy zobaczysz strumień.
Całą niedzielę nie odchodził od studni,
trzymał się w pobliżu, ale nie pracował, chodził, czasem
kopnął kamień, posiedział chwilę na kupie ziemi, siedział i
myślał.
Teresa powiedziała do mnie w niedzielę
wieczorem: Czy on znajdzie wodę.
Oczywiście, powiedziałem. Wygląda na to, że
jest pewny.
Nie wierzę, że znajdzie jakąkolwiek żyłę
wodną, powiedziała wtedy Teresa. Jest zbyt dumny. Jest jak
chodząca pycha.
Jeśli ktoś szukał wody przez tyle lat co on,
to może ma prawo
do pychy, powiedziałem.
Myślę, że ten kto ma znależć wodę, powinien
być pokorny, powiedziała Teresa. Powinno to być prawie jak
miłość.
Przypomniałem sobie, jak kopałem przez te
wszystkie lata i ani kropli.
Nie bądż przesądna,
powiedziałem. Albo jest woda, albo jej nie ma.
I ja mu
wierzę.
W poniedziałek w południe wykopał dwadzieścia
stóp. Zawołałem
do niego:
Lidstrom, widzisz wodę.
Niezupełnie, odpowiedział. Brakuje jeszcze
jakiś cal.
Po obiedzie, gdy zszedł do studni, dno było
tak samo suche,
jak je zostawił.
Wtedy zawołał do mnie:
wykopię jeszcze z jeden rydel.
I kopał dalej.
Jeśli urząd wojewódzki rzeczywiście chce
wiedzieć, jak u nas jest
z wodą, to on wykopał dwadzieścia
pięć stóp i we wtorek, dokładnie pamiętam, bo zapisałem w
kalendarzu, zawołałem do niego po raz pierwszy:
Nie wierzę,
że w tym miejscu jest woda.
Ale on odpowiedział:
Ja wiem na pewno, że tu jest woda. I nie
myślę się poddać.
Nie pozostało mi nic innego, jak tylko stać i
wyciągać wiadro, które napełniał w studni, pod ręką czułem
tylko suchy żwir. Przyszła Teresa, stanęła przy mnie,
powiedziałem jej, że jest sam suchy żwir i nic więcej.
Wtedy ona powiedziała:
Najgorzej z tym Lidstromem. Ty i ja jakoś
sobie damy radę, woda nas nie rozpieszczała. Ale ona nie
zniesie takiej zniewagi.
Nie wierzysz mu, powiedziałem, nigdy się nie
pomylił, jeśli chodzi
o wodę.
Tak, powiedziała. Ja mu
wierzę. Biedaczyna.
Nie powinien być taki pewny siebie i
zarozumiały, powiedziałem.
Jeśli nawet ma szczęście do wody.
Musimy mu coś wymyślić na pociechę,
powiedziała Teresa. Może pasztet z wątroby. Tak, upiekę
pasztet z wątroby.
Dobre i to, powiedziałem, bo pieniędzy za
suchą studnię nie weźmie.
Przybijałem ciągle nowe szczeble
do drabiny.
A pasztetu nie zjadł, nie znosił tego zapachu,
powiedział.
Kiedy wykopał trzydzieści pięć stóp, zapytałem:
Niedługo będzie chyba skała.
Do skały jest jeszcze dziesięć stóp,
odpowiedział, a nad skałą
jest woda.
Gdy piliśmy kawę,
wyglądał na przygnębionego, nie powiedział
ani słowa i
pposzedł spać natychmiast po zjedzeniu wieczornej kaszy,
a
spał na strychu.
W czwartek wieczorem, przed zejściem do
studni, powiedział: To jest poważna sprawa. Są tacy, co
kopią studnie na chybił trafił. Ale dla mnie to jest bardzo
ważne.
I widać było, że mówi prawdę.
Gdy jednak zobaczyłem na linie z pionem
liczbę czterdzieści dwa, zawołałem do niego: Lidstróm, to na
nic, wystarczy już.
Gdy odpowiedział, słyszałem go już
niewyrażnie, studnia
na czterdzieści dwie stopy to głęboka
studnia: Jeszcze jeden cal.
Albo stopę. Potem będzie woda.
Wtedy ja zawołałem:
Oszukujesz sam siebie. Sam siebie oszukujesz.
Ten pagórek jest suchy jak pustynia Sin.
On zawołał do mnie.
Nie bądż taki uparty. Ty masz tylko wyciągać
wiadra do góry.
A ja odpowiedziałem:
Nic więcej mnie ta studnia nie obchodzi.
Niech diabli wezmą
tę studnię.
Wtedy on zawołał.
Kto się zna na wodzie. Ja czy ty.
Potem pociągnął za łańcuch na znak, że wiadro
pełne i wyciągnąłem. Ale na tym koniec, niech sobie sam
wyłazi po drabinie ze swoimi wiadrami pełnymi żwiru.
W sobotę rano, gdy przed obiadem mieliśmy pić
kawę, studnia była
już głęboka na czterdzieści pięć stóp.
Lidstrom, zawołałem. Lidstrom. Ani cala
więcej. Ani kamyka.
Odpowiedział:
Nie wtrącaj się. Będę kopał tak głęboko, jak
mi się podoba.
Wtedy ja zawołałem:
Obiecałeś wykopać jeszcze trzy studnie w
Norsjo tego lata.
Tak, odpowiedział. Ale kopię tylko jedną
studnię na raz.
Myślisz, że ja nie mam nic innego do roboty,
jak tylko wyciągać
te wiadra, powiedziałem. I że mam wolne
całe lato.
Kiedy będzie woda, wołał, będziesz mi
wdzięczny, że się nie poddałem, gdy trzeba było wykopać
jakiś cal głębiej, niż myśleliśmy.
Słyszałem, jak on uderza i kopie nawet
podczas rozmowy.
Lidstrom, rozumiesz, co do ciebie mówię.
Koniec z tym. Wyłaź natychmiast. Skończone to kopanie.
Wtedy zawołał z głębokości studni, w której
siedział, a była to chyba najgłębsza studnia w Norsjo:
Ty mi nie będziesz rozkazywał. Będę kopał tak
długo, jak mi się podoba. Mam swoją wolność.
Jestem wolnym człowiekiem.
A człowiek wolny kopie tak głęboko, jak chce.
I wtedy straciłem cierpliwość, czułem, że
muszę go stamtąd wyciągnąć,
choćbym miał zejść w dół i wynieść po
drabinie.
Ale to jest moje wzgórze, krzyczałem. To
wzgórze, w którym kopiesz.
Ja tu decyduję, czy ktoś obcy może przyjść i
wykopać głęboką dziurę bez wody.
Nikt nie będzie mi rozkazywał na tym
kamienistym wzgórzu.
I ze złości tupałem w ziemię. Tupnąłem mocno
prawą nogą
we wzgórze.
I wtedy w studni zagrzmiało, słychać było,
jakby deszcz uderzał
o dach stodoły, błotnista ściana nie
wytrzymała, nie była przecież umocniona, odskoczyłem kilka
kroków do tyłu, brzeg studni osunął się
i zawalił, nie było
żadnej wilgoci, która wiązałaby żwir i sypał się jak piasek
w klepsydrze, jak śnieg w zimie, gdy zasypuje ślady stóp,
cała studnia znikła jakby wykopana była na wodzie, a ta z
powrotem ją zalała i zostało tylko wgłębienie po studni,
studni głębokiej na czterdzieści pięć stóp.
Cóż mogłem zrobić
Zawołałem Teresę, wyszła i staliśmy chwilę,
miała łzy w oczach.
Czy on się nie męczył, zapytała.
To się stało tak strasznie szybko,
powiedziałem. Myślę, że on nawet jeszcze stoi tam
wyprostowany. Stoi wyprostowany na głębokości czterdziestu
pięciu stóp.
Chciał jak najlepiej, powiedziała. Tylko tego
pragnął. Zrobić,
co można.
Mówiłem mu, żeby wylazł,
powiedziałem. Gdyby mnie posłuchał,
to by nie doszło do
tego.
Tak, powiedziała. Uparty to on był. Ale może
wszyscy oni są tacy.
Ci, co kopią studnię.
Potem musiałem pójść do Norsjo, nie
wiedziałem, jak to załatwić.
On stoi na głębokości czterdziestu pięciu
stóp, powiedziałem
do pastora. Zajęłoby mi całe lato, żeby
go odkopać.
Pastor pomyślał chwilę, potem powiedział:
Na morzu zostawia się ciała zmarłych na
wieczny odpoczynek
w miejscu, na którym utonęli. Nie wyławia
się ich z wody, żeby pogrzebać w poświęconej ziemi. A ten
studniarz Lidstrom, który stoi wyprostowany na głębokości
czterdziestu pięciu stóp, jest jak marynarz, który utonął w
swoim morzu.
Pojechałem do domu i zgarnąłem z powrotem
resztę ziemi, którą Lidstrom wykopał, piasek i suchy żwir,
tak że było znów równo i ładnie, posadziłem kilka krzaków
malin, a Teresa uwiła wieniec z gałązek jarzębiny, i gdy po
dwóch tygodniach, przyszedł pastor i odprawił pogrzeb, tak
to był pogrzeb, zapytałem, czy koniecznie musi powiedzieć: z
prochu powstałeś i w proch się obrócisz. Dowiedział się od
pastora
w Vindeln, że Lidstrom nie miał rodziny, był
samotnikiem i przeczytał
ze św. Mateusza wers o wodzie: ten,
kto jednemu z tych najmniejszych poda kubek świeżej wody do
picia, nie straci swojej zapłaty.
A Teresa powiedziała do pastora:
On twierdził, że wykopał ponad sto studni.
Ale my zostaliśmy bez wody.
Wiele razy mówiłem do Teresy: gdyby był
chociaż jeden człowiek, któremu nie zależy na wodzie,
sprzedalibyśmy to Klappmyrliden.
A tak jesteśmy związani na
zawsze z Klappmyrliden.
Teresa powiedziała, że trzeba brać każdy
dzień oddzielnie,
nie potrzeba ze żródła nosić wody ani
topić śniegu w garnku na bieliznę więcej, niż zużyjemy w
jeden dzień. A nas jest tylko dwoje.
Ale ja powiedziałem:
Teresa, pomyśl o starości. Kto będzie nam
nosił wodę. Kto będzie topił śnieg.
I w tym przyznała mi
rację.
Więc znów próbowałem kopać w kilku miejscach.
Chociaż wiedziałem, że to na nic. Kopałem w suchym żwirze i
w morenie, każdego lata musiałem wykopać jakąś dziurę. Dla
wody suchy żwir jest jak cedzidło, jak sitko albo wiadro bez
dna.
Wszyscy sąsiedzi mieli wodę. W Lakaberg i
Inreliden, w Bole, Avaback i Amtrask, wszędzie mieli wodę.
Dlatego żyliśmy samotnie. Ludzie wiedzą dokładnie, u kogo
nie ma wody. A my nie mieliśmy ani dzieci, ani wody,
a więc.
Byliśmy jak Klappmyrliden. A Klappmyrliden
było jak pustynia Sin.
Jest w życiu taka nieuleczalna
posucha.
Minęło piętnaście lat od czasu, gdy Lidstrom
był u nas, mówiliśmy nawet, że on ciągle jest z nami, to
piętnaste lato było nieznośnie suche, jednego dnia stałem
przy młodniku świerkowym na wschód od drewutni, stałem i
ostrzyłem żerdzie do ogrodzenia. Teresa wyszła z domu i
niosła koszyk z kawą, włosy przewiązała wstążką i miała
fartuszek.
Nie byliśmy już młodzi, ja miałem
pięćdziesiąt osiem lat, a ona pięćdziesiąt siedem.
Nie powiedziałbym tego nikomu. Ale urzędowi
wojewódzkiemu chcę powiedzieć prawdę. Skoro Rada Narodowa
pyta o wodę.
Przestaliśmy już współżyć ze sobą tak, jak to
przynależy małżonkom, nie starcza sil na wszystko, życie na
Klappmyrliden nie jest lekkie.
I to było jakby nadaremnie.
Siedliśmy na trawie, ona upiekła słodkie
ciasto i przyniosła świeżej wody w dzbanku, piłem wodę i
patrzyłem na jej twarz pokrytą drobnymi zmarszczkami, miała
siwe włosy i kości policzkowe ostrzejsze niż dawniej,
ramiona opadły, a z tyłu na karku miała jakby wgłębienie
od
nosidła. I pomyślałem: powinienem znależć czas i wystrugać
nowe nosidło, takie, co leży jak szal dokoła szyi.
Ona, jakby słysząc moje myśli, powiedziała:
Myślałam o wodzie. Czy nie byliśmy zbyt
gorliwi, jeśli chodzi o wodę. Tak, że zrobił się jakby guz
na wodzie. Gdybyśmy jej ciągle nie szukali tak rozpaczliwie,
to może mielibyśmy pod dostatkiem, a nawet więcej.
Teresa zawsze była przesądna, jeśli chodzi o
wodę.
Nie powiedziałem jej tego, nic nie mówiłem,
przysunąłem się do niej trochę bliżej i objąłem prawym
ramieniem, ponieważ było to jednak jak zmartwienie z tą
wodą, ona pochyliła ku mnie głowę, położyliśmy się
na trawie
i próbowaliśmy zrobić to, czego nie robiliśmy już przez
wiele lat, stało się to mimowolnie.
W natchnieniu.
Po chwili jednak musiałem powiedzieć: nie
idzie mi. Ja już nie dam rady.
Teresa powiedziała:
To nic. Wiele w życiu nie zdążymy dokończyć.
Chciałam tylko,
żebyś posmakował słodkiego ciasta.
Tak, strasznie dużo tego, czego nigdy nie
dokończymy.
Jej cierpliwość jest jak błogosławieństwo.
A
potem powiedziała:
Jestem mokra na plecach.
Niemożliwe, powiedziałem. Tu jest sucho jak
na pustyni Sin.
Więc dotknij, powiedziała i usiadła.
I dotknąłem ręką. Była mokra jak po deszczu.
Powinieneś spróbować kopać w tym miejscu, powiedziała.
To na nic, powiedziałem. Na tym kawałku ziemi
kopałem na pewno
z dziesięć razy.
Ale jeśli ja ci mówię, powiedziała.
Musiałem przynieść rydel a ona stała i
patrzyła, jak kopię, kopałem dokładnie tam, gdzie Teresa
leżała w trawie, która błyszczała jak po rosie, prawie
natychmiast pojawiła się woda, nie wykopałem nawet dwóch
stóp, gdy strumień gruby na pięść wypływał poza brzegi,
to
było prawdziwe źródło.
A więc tak jest u nas, jeśli chodzi o wodę,
to jest dobre źródło, nie za słodkie i nie za gorzkie, nie
ma smaku wody rzecznej ani skalnej, zbudowałem dokoła jakby
kadź studzienną, dokończę w lecie, zrobię pokrywę, w zimie
nie zamarza, więc mogę odpowiedzieć urzędowi wojewódzkiemu,
że tak, mamy wodę, będziemy mieć do samej śmierci,
i
zostawimy po sobie, a nazywa się: źródło Teresy.
-----------------------------------
Przełożył
Antoni
Orzech Odra 1995
nr 12
|